IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Elizabeth & Raymond #2

Go down 
AutorWiadomość
Admin
Admin
Admin


Liczba postów : 670
Join date : 24/06/2019

Elizabeth & Raymond #2 Empty
PisanieTemat: Elizabeth & Raymond #2   Elizabeth & Raymond #2 Icon_minitimePią Cze 28, 2019 4:50 am

Elizabeth od rana miała ręce pełne roboty. Organizowana przez nią w hotelu impreza z okazji Halloween była w zasadzie decydującą o jej dalszej karierze na stanowisku menedżera w tymże miejscu. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej na tym nie zależało. Włożyła sporo pracy w organizację wszystkiego, zaproszenia, rozreklamowanie... Ostatnimi czasy hotel nie miewał się zbyt dobrze jeżeli chodzi o zyski, ale po wstępnych ocenach i rozeznaniu się w sytuacji z kierownictwem, uznała, że nie jest to sytuacja, z której nie da się wyjść cało. Grunt, że Sinclairowie mieli już spłacone długi. Do niej należało sprowadzenie jak największej ilości gości, by hotel podniósł się na nogach. Od rana wykonała masę połączeń telefonicznych, biegała z jednego końca hotelu, po drugi, sprawdzała jak radzą sobie kucharze. I na tym właściwie zleciał jej czas aż do wieczora, kiedy to musiała wyszykować się na imprezę. Miała nadzieję, że będzie to jej wielki sukces.
Chwilę przed rozpoczęciem zjawiła się już na sali, aby upewnić się, że wszystko jest gotowe na przyjście gości. I było, dlatego gdy w hotelu zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, zniknęła gdzieś w tłumie. Dopiero teraz dał o sobie znać głód i pragnienie, więc udała się do hotelowej restauracji, zajęła jeden ze stolików gdzieś w rogu i czekała na kelnera.


Od czasu pamiętnego spotkania z nieznajomą odzianą jedynie w ręcznik, Raymond zdążył odrobić swoje zadanie domowe, to znaczy dowiedział się, kim była. Jego kontakty nie miały większych problemów z ustaleniem jej tożsamości. Jak się okazało, ową nieznajomą była Elizabeth Thornton, nowa menedżer hotelu Sinclairów, co wyjaśniało też, czemu miała takie chody i sprzątnęła mu sprzed nosa jego dawny apartament. Zatrudnienie kogoś nowego było mądrym posunięciem ze strony Sinclairów, biorąc pod uwagę sytuację ich rodzinnego biznesu. Raymond był ciekaw, jak skuteczna okaże się pomoc Elizabeth w naprawianiu notowań hotelu. Dzisiejsza halloweenowa impreza wydawała się wręcz idealną okazją, żeby sprawdzić to w praktyce.
Gdy Raymond pojawił się na miejscu, przywitał się z paroma znajomymi, którzy też byli gośćmi imprezy, a następnie rozpoczął poszukiwania Elizabeth. Wreszcie namierzył ją w restauracji.
- Dobry wieczór - przywitał się, podchodząc do stolika, przy którym siedziała. - Widzę, że ma pani dzisiaj bardzo pracowity dzień - dodał, odnosząc się do imprezy, którą, jak wiedział, zorganizowała.


Elizabeth nie miała najmniejszego problemu z ustaleniem tożsamości nieznajomego, który niedawno pojawił się pod drzwiami wynajmowanego przez nią apartamentu. Wystarczyło zajrzeć w historię rezerwacji pokojów hotelowych, bo tak naprawdę ten konkretny apartament wynajmowała prawie zawsze jedna konkretna osoba. Raymond Fawley, właściciel najczęściej czytanej gazety w Nowym Yorku. Nic dziwnego, że człowiek na jego pozycji społecznej był ciekawy, a i pewnie podirytowany, że ktoś podwędził mu jego "stałe" lokum sprzed nosa. Dobrze tylko, że rozeszło się po kościach, bo Liz miała za zadanie zwiększać obroty hotelu Sinclairów, a nie je obniżać...
W każdym razie, Thorntonówna była ciekawa, czy Fawley faktycznie zjawi się w hotelu na imprezie, tak jak twierdził. Głód zwyciężył jednak nad jej ciekawością. Zaczęła przeglądać menu, gdy nagle usłyszała obok siebie znajomy już głos.
- Bardzo dobry - odparła, podnosząc wzrok znad karty dań. - Dopiero mam czas na jedzenie, więc chyba można tak powiedzieć - powiedziała, uśmiechając się w jego stronę. - Miło, że znalazł pan czas, w z pewnością bardzo napiętym grafiku - jako właściciel gazety raczej nie miał łatwej pracy. Co prawda z większością obowiązków radziły sobie jego dzieci, ale wiadomo, że nie ze wszystkim. Niektóre sprawy na pewno musiał załatwiać osobiście. W końcu był starszy i o wiele bardziej doświadczony.


Normalnie zapewne odczuwałby wrogość w stosunku do kogoś, kto podwędził mu "jego"apartament, ale w przypadku Elizabeth było inaczej. Pewnie duże znaczenie miał tutaj fakt, że była piękną kobietą, a on nie był obojętny na damskie wdzięki. Nie był to jednak jedyny powód, Raymond bowiem intuicyjnie wyczuwał, że Elizabeth miała tak zwany charakterek, przez co czuł się zaintrygowany jej osobą, nawet trochę wbrew sobie.
Nie czekając na zaproszenie, przysiadł się do jej stolika.
- Widzę, że to, do czego przyłoży pani rękę, zamienia się w złoto - powiedział i powiódł wzrokiem po restauracji, teraz wypełnionej sporą ilością gości. Z dosyć egoistycznych przesłanek cieszył go powrót biznesu Sinclairów do życia, był to bowiem jego ulubiony hotel i żal by mu było szukać innego, gdyby ten zbankrutował.
- O, mój grafik jest dosyć elastyczny - odparł, uśmiechając się. W końcu miał taką pozycję w Nowym Jorku, że to raczej on dyktował terminy spotkań, czy załatwiania spraw, a nie odwrotnie. - Poza tym, obiecano mi drinka. To bardzo kusząca perspektywa - dodał, rzucając aluzję do obietnicy Elizabeth z ich ostatniego spotkania.


Nie dziwiła się Raymondowi, że zirytowało go "podkradnięcie" mu apartamentu, ale jednocześnie nie mogła się przed tym powstrzymać. Lubiła rzeczy luksusowe, apartament od razu jej się spodobał, a skoro "stałego" lokatora, czy raczej "wynajmującego" akurat obecnie nie było w kraju, to dlaczego miałaby odmawiać sobie tej przyjemności? Było ją stać, zresztą, za jej pomoc w odbudowywaniu renomy hotelu, Sinclairowie z pewnością chcieli dać jej co najlepsze w ramach wdzięczności za zasługi.
- Schlebia mi pan, ale staram się jak mogę - Elizabeth dobrze go oceniła i widać, że zdążył już zrobić odpowiedni risercz co do jej osoby. Nie była mu dłużna, bo i sama postąpiła identycznie.
- W takim razie, miło mi, że pan się skusił. Może jest pan głodny? Dzisiejsza specjalność dnia pachnie niesamowicie - nie była co prawda kucharzem, ale i do kuchni zdążyła dziś zajrzeć w ramach sprawdzania, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Sama pewnie też to zamówiła. - Pierre, mógłbyś podać menu? Dziękuję - zaczepiła przechodzącego obok nich kelnera, który po chwili wrócił z kartami dań. Przy okazji wybiorą sobie te drinki.


Po sukcesie dzisiejszej imprezy Sinclairowie na pewno pozwoliliby Elizabeth zająć nawet dziesięć takich apartamentów, gdyby tylko tego chciała. Trudno się dziwić, w końcu to ona podreperowała wizerunek hotelu i pchnęła go na drogę ponownego sukcesu. Pewnie gdyby Raymond w ostatnim czasie częściej bywał w Nowym Jorku, cała ta sytuacja z "ukradzionym" apartamentem nie miałaby miejsca. Po części był sam sobie winien i z pewnością to rozumiał. Poza tym, nie było też tak, że nie miał gdzie mieszkać. Posiadał w mieście kilka mieszkań, wliczając w to rodzinny dom Fawleyów. Preferencja do zatrzymywania się w hotelu wynikała jedynie z potrzeby anonimowości i chęci oderwania się od codziennych problemów.
- Skromność to jedna z cnót, ale w pani przypadku zupełnie niepotrzebna - odparł, uśmiechając się lekko. - Tchnęła pani w ten hotel nowe życie, co bardzo mnie cieszy. Szukanie nowego hotelu byłoby w końcu gorsze, niż nowego apartamentu - zażartował, rzucając aluzję do ich słynnego nieporozumienia. Jako biznesmen rozumiał wagę tego, co Elizabeth zrobiła dla Sinclairów. Gdy interes zaczynał podupadać, zyskiwał złą sławę, co z kolei odstraszało klientów, przez co interes podupadał jeszcze bardziej. Zjawisko to w krótkim czasie zmieniało się w swoistą równię pochyłą i ciężko było ten proces odwrócić.
- Wieczór dobrze zacząć od posiłku, muszę więc do pani dołączyć - stwierdził. Gdy kelner pojawił się z kartami dań, wziął jedną z nich i szybko przejrzał jej zawartość. - Zaufam pani, w końcu jest pani specjalistką. Niech będzie specjalność dnia - powiedział do kelnera. - Jakieś rekomendacje co do drinków? - spytał, zwracając się do Elizabeth.


Mieszkanie w hotelu było po prostu wygodne. Elizabeth, gdyby chciała, też miałaby gdzie się zatrzymać z racji posiadania w Nowym Jorku rodziny, ale nie chciała zwalać się nikomu na głowę, a póki co nie garnęła się także do załatwienia sobie jakiegoś lokum, bo to wiązało się z koniecznością sprzątania go i tak dalej... Kto by miał na to czas? Mieszkanie w hotelu jej się opłacało, bo każdego dnia ktoś za nią tam ogarniał, co któryś dzień zmieniał jej pościel i generalnie utrzymywał mieszkanie w porządku, podczas gdy ona była w pracy. Zresztą, dzięki temu miała też blisko do pracy i zawsze była w gotowości.
- Niewątpliwie coś w tym jest - widać Raymond również należał do ludzi wygodnych, bo z tego co zdążyła się dowiedzieć, posiadał w Nowym Jorku dom, liczną rodzinę i zapewne parę mieszkań, a jednak zatrzymywał się w hotelu. - Cóż, hotel ma potencjał, właściciele wydają się rozsądnymi ludźmi, więc się dogadaliśmy - proste. Zresztą, Lizzie nie chciała pracować dla jakiegoś podrzędnego motelu. Sinclairowie i Castellanowie byli najbardziej rozpoznawani w mieście, a że mafijny przybytek miał się doskonale, postanowiła zatrudnić się u ich konkurencji.
- Nie będzie pan zawiedziony - zapewniła. Takie zapachy nie mogły być mylące, a że danie było typowo mięsne, to z pewnością przypadnie do gustu dorosłemu mężczyźnie. - Zależy co pan pija. Ja zazwyczaj pijam mocniejsze trunki, ale bądź co bądź jestem jeszcze w pracy, więc postawię na coś słabszego - głowę miała mocną, ale ktoś mimo wszystko powinien zachować tutaj trzeźwość umysłu, dlatego zamówiła pewnie kieliszek czerwonego wina. Wreszcie kelner odszedł przekazać ich zamówienie do kuchni.
- Skoro mamy razem jeść, może mówmy sobie na "ty". Trochę to niezręcznie cały wieczór sobie panować - rzuciła z uśmiechem. - Chyba, że ma pan coś przeciwko? - a że nie miał, to zaraz wyciągnęła rękę w jego kierunku. - Elizabeth.


Całe szczęście, że w Nowym Jorku nie brakowało hoteli o odpowiednim standardzie. To bardzo ułatwiało życie takim ludziom jak Raymond i Elizabeth. Nie wspominając już o tym, że dzięki temu się poznali. W przyszłości pewnie będą z sentymentem wspominać owo pierwsze spotkanie w samym ręczniku.
- Widać los tak chciał – odparł w tej kwestii. W końcu jakiś traf zdecydował, że Elizabeth przyjechała do Nowego Jorku akurat, kiedy Sinclairowie znajdowali się w sporych tarapatach.
- Wierzę pani na słowo – odpowiedział kurtuazyjnie, jednak nie kryła się za tym wyłącznie sama grzeczność. W końcu Elizabeth znała hotel niejako „od środka”, więc zapewne miała niezłe rozeznanie także w karcie dań. – Jak pewnie zdążyła pani zauważyć, jestem fanem tradycji – stwierdził krótko i wybrał z menu którąś z lepszych whisky. O tak, Raymond był zwolennikiem tradycji i niezbyt lubił zmiany, czego dowodem było między innymi to, że stale wybierał ten sam apartament. Nie to, żeby nigdy nie próbował czegoś nowego – robił to jednak wtedy, kiedy mu to odpowiadało. Jeśli Elizabeth zrobiła na temat jego osoby podobny research jak on w jej przypadku, to na pewno zdążyła się zorientować, jakim mniej więcej był człowiekiem.
- W takim razie będzie mi bardzo miło… Elizabeth – odparł, chwytając jej wyciągniętą dłoń, po czym złożył na niej pocałunek, jak na dżentelmena przystało. – Raymond, dla przyjaciół Red – powiedział po chwili. Póki co znajomość z Elizabeth mimo początkowego nieporozumienia układała się bardzo pomyślnie, więc Raymond pozwolił sobie na tę zawoalowaną ofertę przyjaźni.


Elizabeth również cieszyła się, że akurat załapała się na odpowiednią dla niej fuchę w hotelu. W dzisiejszych czasach ciężko o dobrą pracę za godną płacę, a przecież każdy z mafijnej rodziny powinien mieć jakąś fuchę służącą chociażby za przykrywkę. Niestety, Thorntonowie mieli kancelarię prawniczą, a Lizzie kompletnie się do tego nie nadawała, pogardzała prawem, więc i studia robiła w zupełnie innym kierunku. Logicznym więc było, że w rodzinnej firmie się nie zatrudni, musiała więc szukać innego źródła zarobków.
- Mam nadzieję, że nas nie zawiodą, bo jestem piekielnie głodna - całe szczęście żołądek nie zaczął jeszcze wydawać niestosownych dźwięków. W przeciwnym wypadku chyba spaliłaby się ze wstydu. Ale co zrobić, jak praca wzywa i człowiek nie ma czasu nawet niczego przekąsić. Lizzie miała tylko nadzieję, że z czasem będzie łatwiej i nie będzie musiała już tak długo wszystkiego pilnować. Grunt to wychować sobie obsługę na początku, potem już jakoś leci.
- Miło mi - zawtórowała mu, uśmiechając się lekko w jego stronę. Kto by pomyślał, że dziwnie rozpoczęta znajomość zacznie tak ładnie się toczyć. - Na długo przyjechałeś do Nowego Jorku, o ile oczywiście można spytać? - rzuciła, z czystej ciekawości. Do tej pory, z tego co zdążyła zriserczować, Raymond wpadał i "wypadał" i jego pobyty w mieście były naprawdę różne czasowo. Ciężko było przewidzieć na ile zatrzyma się tym razem. Widać, że był z niego prawdziwy człowiek biznesu.


Elizabeth faktycznie miała szczęście, że problemy Sinclairów zbiegły się w czasie z jej przyjazdem do Nowego Jorku. Nie, żeby naprawdę potrzebowała tej pracy, w końcu Thorntonowie nie narzekali na brak pieniędzy, ale posiadanie przykrywki było niezbędne dla każdego członka mafijnej rodziny. Poza tym, dzięki swojej pracy Elizabeth mogła się wykazać, a w końcu kto tego nie lubi?
- Myślę, że ze względu na Ciebie wyjątkowo się postarają – jakby nie patrzeć, to dzięki jej wysiłkom kucharze nadal mieli pracę, bo hotel nadal funkcjonował, a widmo zamknięcia powoli znikało z horyzontu.
- Jeszcze nie wiem – odparł zgodnie z prawdą. Do rodzinnego miasta przywiódł go głównie niepokój związany z trupem na wieczorku wyborczym Creighton-Stuarta, a ciężko było przewidzieć, jak długo ta afera potrwa. – Tym razem, to nie zależy tylko ode mnie – wyjaśnił po chwili. – Zapewne słyszałaś o ostatnich… krwawych wydarzeniach – powiedział, starając się nie nazywać rzeczy wprost. Doświadczenie nauczyło go, że wszędzie może trafić się ktoś, kto podsłuchuje, a swoje zamiary chciał na razie zachować w tajemnicy. W ten sposób łatwiej będzie mu przeprowadzić własne śledztwo. – Interesuje mnie, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi – zdradził jeszcze. Doskonale wiedział, że jego znajomość z Elizabeth jest jeszcze bardzo świeża i nie powinien wykładać wszystkich kart na stół. Z drugiej strony, Elizabeth mogła posiadać jakieś przydatne informacje, plus mogła zerknąć na sytuację świeżym okiem. Koniec końców, postanowił jednak zacząć z nią ten temat, oczywiście zachowując należytą ostrożność.



Nie dość, że Elizabeth mogła się wykazać, to jeszcze praca w hotelu, w dodatku na wyższym stanowisku, dawała doskonałe okoliczności do zdobywania informacji. Jak wiadomo, w hotelach zatrzymywało się wielu ludzi, wielu przewijało się przez organizowane tam bankiety. Wcale nie tak trudno, chociażby przypadkiem, usłyszeć coś ciekawego. A dla mafii każde informacje były na wagę złota.
- Coś tam obiło mi się o uszy - przyznała, upijając łyczka wody i słuchając dalszej wypowiedzi Raymonda. Tak naprawdę wiedziała więcej, niż chciała dać po sobie poznać. Jako członek mafijnej rodziny zapewne została poinformowana o tym co się dzieje, sama też zdołała czegoś tam się dowiedzieć. Jedno było pewne - nikt tak naprawdę nie wiedział kto stał za tajemniczym trupem. Nie chciała jednak wydać się przed Fawley'em, że interesują ją takie sprawy, bo nie wiedziała jak dalej potoczy się ich relacja. - Nie jestem w Nowym Jorku zbyt długo, więc jeszcze się w tym wszystkim nie orientuję - co z kim i dlaczego. Znała tylko te najpopularniejsze nazwiska elity, te, które każdy Nowojorczyk powinien znać.
- Rozumiem. Dla tak znanej gazety jak Twoja, historia tajemniczego morderstwa jest pewnie na wagę złota. Zwłaszcza, gdyby dowiedzieć się kto za tym stoi, zanim zrobi to konkurencja - to nawet miało sens. Pewnie gdyby była na jego miejscu, też chciałaby za wszelką cenę dowiedzieć się co tam zaszło i kto za tym stał, żeby potem móc opowiedzieć o tym całemu światu na łamach własnej gazety. Z taką historią, sama by się sprzedała.


Thorntonowie na pewno cieszyli się z zatrudnienia Elizabeth. Byli wciąż relatywnie nowi w mieście, więc nie mieli zbyt wielu swoich źródeł informacji, a już na pewno nie tyle co konkurencyjna mafia Castellanów. Hotel Sinclairów oznaczał więc dla nich potencjalną kopalnię wiedzy, do której uzyskali dostęp za sprawą Elizabeth.
- Chyba większość ludzi coś o tym słyszała – stwierdził, sięgając po swoją szklankę. Gdyby było to jedno z anonimowych morderstw – na przykład trup w kuble na śmieci, trup w parku, trup na mecie narkomanów czy trup w obskurnym mieszkaniu w kamienicy – tak charakterystycznych dla Nowego Jorku, zapewne przeszłoby bez większego echa. Zwłoki jednak pojawiły się na imprezie jednego z najbardziej prominentnych lokalnych polityków, więc sprawa ta stała się swego rodzaju sensacją, tak i wśród zwykłych ludzi, jak i wśród nowojorskich elit. A ponieważ sprawca wciąż był nieznany… Cóż, sytuacja ta jeszcze bardziej działała na zbiorową wyobraźnię, podsuwając jej coraz to nowych kandydatów na sprawców, bądź też teorie spiskowe.
- Tak, tak, to zrozumiałe – przytaknął, kiwając głową. Dzięki swojemu researchowi wiedział, że Elizabeth dopiero niedawno przeniosła się z rodzinnego Chicago. W tamtejszych sprawach pewnie orientowała się znakomicie, w tutejszych – niekoniecznie.
- Cóż mogę powiedzieć – odparł, uśmiechając się lekko. – W naszych kręgach to informacja jest najcenniejszą walutą, a co może być bardziej pożądanego od prawdy dotyczącej najpopularniejszej obecnie zagadki? – dokończył po chwili. Elizabeth najwyraźniej myślała, że jego zainteresowanie tą sprawą miało charakter czysto zawodowy. Było mu to na rękę, oznaczało bowiem, że inni najpewniej też odbiorą to w ten sposób. Wolał, by jego osobiste motywy pozostały tajemnicą. Owszem, odkrycie tajemnicy morderstwa i publikacja artykułu na ten temat na pewno wzmocniłoby pozycję jego gazety, nie mógł temu zaprzeczyć. Z jego perspektywy ważniejsze jednak było, czy morderca może zagrozić jego rodzinie. Niepokoił go fakt, że ktoś wystąpił przeciwko jednej z elitarnych rodzin Nowego Jorku. Z tego co zdążył się nieoficjalnie dowiedzieć, policja podejrzewała małą Castellano. Sam jednak nie wierzył w tę wersję, według niego wszystko zostało ukartowane, by wyglądać w ten sposób. To oznaczało, że ktoś obrał na cel także i drugą ze słynnych rodzin. Z perspektywy Raymonda stanowiło to powód do niepokoju. Fawleyowie mogli być następni w kolejce.


bo: przed feralnym wieczorkiem politycznym Creighton-Stuarta (jeszcze tego by brakowało, by to Elizabeth stała się podejrzaną w sprawie i policja wzięła pod lupę rodzinę Thorntonów...), gdy Sinclairowie byli zdesperowani by ratować swój hotel i szukali odpowiedniego personelu, dzięki czemu dostała pracę, a praca ta dała jej i jej rodzinie dostęp do informacji. Wszyscy byli zadowoleni? Zdecydowanie.
Może Elizabeth nie miała jeszcze w Nowym Jorku takich źródeł informacji jakie niewątpliwie posiadał Raymond, ale jakaś sieć informacji zaczęła się już tworzyć za sprawą jej rodzinki, która była w mieście dłużej niż ona. Zresztą, mafia zawsze znajdzie jakieś sposoby. Po prostu nie chciała tutaj dać po sobie poznać, że może wiedzieć więcej, niż pokazuje.
- Czyli masz zamiar bawić się w Sherlocka Holmesa? - spytała, unosząc brew do góry. - Może być całkiem ciekawie - Liz lubiła zagadki i kto wie, czy w wolnej chwili też trochę nie powęszy. - Skoro tak, pewnie zatrzymasz się tutaj na jakiś czas. Nowy apartament Ci odpowiada? - spytała, ale bynajmniej nie w takim znaczeniu, że gdyby odpowiedź była negatywna, oddałaby mu swój. Czysta ciekawość.


Jak widać, póki co wszystko układało się po myśli Elizabeth. Widocznie miała teraz dobrą passę – sukcesy w pracy, brak podejrzeń o rozsiewanie trupów po Nowym Jorku, słowem – żyć, nie umierać.
Wydawało się, że Elizabeth nie wie za dużo w interesującym go temacie, bądź zręcznie to ukrywa. Raymond jednak postanowił nie drążyć tematu. Był przekonany, że to nie ona stała za ostatnimi wydarzeniami, więc nawet jeśli miała jakieś sekrety, nie stanowiły one zagrożenia dla niego i jego rodziny.
- Można to tak nazwać – odparł z lekkim uśmiechem, słysząc jej porównanie. W końcu do czego by można porównać jego śledztwo, jak nie do pracy detektywa?
- Na to wygląda – przyznał. Zapewne niedługo przeniesie się z powrotem do własnego domu, gdzie miał więcej zasobów pozwalających mu prowadzić własne śledztwo, ale póki co hotel był najlepszą opcją. – Jak najbardziej. Chociaż bardziej podoba mi się, kto jest moją sąsiadką – powiedział, uśmiechając się do Elizabeth. O tak, każda okazja była dobra, żeby przemycić jakiś komplement.


Elizabeth była dobra w ukrywaniu prawdy, zręcznym jej omijaniu. Co jak co, ale to były chyba podstawy funkcjonowania w mafijnej rodzinie. Przede wszystkim z niczym się nie zdradzić. Co prawda sama Elizabeth nie zajmowała się w mafii typowo "brudną" robotą, związaną z usuwaniem niewygodnych ludzi, ale jakieś tam doświadczenie, z racji swojego wieku, już miała.
- Cóż za przypadek, bo mnie również trafił się interesujący sąsiad - odparła, mając oczywiście na myśli Reda. - Cieszy mnie, że przymusowa zmiana apartamentu nie zniechęciła Cię do hotelu - byłaby szkoda, bo Red to jednak wpływowy facet i zostawiał w hotelu sporo kasy. Szkoda byłoby stracić takiego gościa. Wreszcie pojawił się kelner z ich zamówieniami.
- No to smacznego i za udany wieczór - wznieśli toast, a potem zabrali się za jedzenie. Kiedy talerze już im opustoszały, Liz zaproponowała, że oprowadzi Raya po imprezie, na co ten przystał i tak spędzili resztę wieczoru.


/ztx2
Powrót do góry Go down
https://vicious-circle.forumpolish.com
 
Elizabeth & Raymond #2
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Elizabeth & Raymond #1
» Elizabeth / Raymond - Lizmond
» Louise & Raymond #1
» Louise / Raymond - Loumond/Louray

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Vicious circle :: Do przeniesienia :: Gry-
Skocz do: