IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 William & Lorena #1

Go down 
AutorWiadomość
Admin
Admin
Admin


Liczba postów : 670
Join date : 24/06/2019

William & Lorena #1 Empty
PisanieTemat: William & Lorena #1   William & Lorena #1 Icon_minitimePią Cze 28, 2019 3:27 am

/ start!

Loreny nie było w NYC dokładnie... trzy lata. Trzy cholernie długie lata, przez które robiła masę rzeczy, starając się zapomnieć o tym co zrobiła i zagłuszyć wyrzuty sumienia. Było jej cholernie źle z tego powodu, że zniknęła bez słowa, tęskniła za Willem, ale kochała go na tyle, by nie móc dopuścić, by ktoś z jej rodziny zrobił mu coś złego. Wiedziała, że teraz pewnie jej za to nienawidzi, w końcu obiecywali sobie, że po studiach wyjadą gdzieś razem i zaczną od nowa z dala od tego całego syfu, ale najwyraźniej wujaszek Lory zdecydował za nią. Była wściekła, ale wiedziała, że z jej rodziną nie ma żartów, więc tuż po groźbie wyjechała daleko i bez słowa. Musiała zerwać wszelkie kontakty, choć było jej z tym cholernie źle i przez ten czas wielokrotnie chciała nawiązać z nim kontakt, ale... nie potrafiła. No i przede wszystkim bała się konsekwencji. Odczekała trzy lata i wreszcie postanowiła wrócić do miasta. Uznała, że cała sprawa powinna już wystarczająco przycichnąć, a w dodatku dzięki informatorom słyszała, że ostatnio w mieście zaczęła liczyć się nowa rodzina i to ona skupia na sobie całą uwagę, więc jej powrót nie powinien wzbudzać zbyt wielu emocji. Pojawiła się w mieście z rana, a że usłyszała o imprezce Creightonów postanowiła zrobić wejście smoka, w swoim stylu i oczywiście z odpowiednią klasą. Odpindrzyła się jak tylko było można, a potem pojechała do hotelu, licząc, że ujrzy tam Willa. Nie miało dla niej znaczenia nawet to, że pewnie nie będzie chciał jej widzieć, ani nawet z nią rozmawiać. Musiała go zobaczyć i tylko to się dla niej w tej chwili liczyło. Gdy pojawiła się już w sali bankietowej, na szczęście po tych wszystkich nudnych przemówieniach, zaczęła rozglądać się w tłumie aż wreszcie wyłapała go wzrokiem i stanęła w miejscu, w niewielkiej odległości od niego i tylko stała w ciszy, nie wiedząc co powiedzieć, jakby czekając jaka będzie jego reakcja.


William jak na wzorowego pierworodnego przystało, był niemalże gościem honorowym na wieczorku wyborczym swojego ojca. Szacowny rodziciel co chwilę wzywał go do siebie i przedstawiał mu kolejnych wysoko postawionych ludzi, których imion i nazwisk nawet przy całej swojej dobrej woli Will po prostu nie mógł zapamiętać. Nie można powiedzieć, żeby Will lubił takie życie, ale odkąd Lora zniknęła, nic innego mu nie pozostało, więc skupił całą swoją uwagę na rodzinie. Nie mógł jednak myśleć o Lorze, bo jeszcze upiłby się na smutno i ojciec zrobiłby mu z tyłka jesień średniowiecza. Postanowił zająć czymś swoją uwagę i rozejrzał się po sali w poszukiwaniu owego czegoś, kiedy nagle jego spojrzenie zatrzymało się... na Lorze. Will zmarszczył brwi i obrzucił krytycznym spojrzeniem swój kieliszek. Do diabła, czyżby ojciec zamówił taką mocną gorzałę? Po chwili jednak jeszcze raz spojrzał w kierunku Lory. No, no, ładny strój jej wyimaginował. Jeśli te drinki powodowały takie ładne halucynacje, to ojciec powinien zamawiać je na każdą imprezę. Ilu wyborców by zyskał!


Lorena wiele razy wyobrażała sobie w myślach ich pierwsze spotkanie po takim czasie. Wyobrażała sobie jego rozczarowanie, złość, smutek, zapewne próbowała wytworzyć w myślach wszelkie możliwe opcje ich pierwszej rozmowy, ale nawet to nie dało rady jej przygotować na to spotkanie, oko w oko z facetem, którego dalej kochała. Stała tak, licząc, że się odezwie. Mógłby ją nawet skrzyczeć, zignorować - cokolwiek. Byle uzyskać od niego jakąkolwiek reakcję, która w jakiś sposób przybliżyłaby jej jego odczucia. Kiedy się nie odzywał, tylko gapił w szklankę, zrobiła kolejny krok do przodu, będąc już całkiem blisko niego i przyglądała mu się badawczo.
- Cześć - rzuciła niezbyt głośno. Od razu skarciła się w myślach, że jej wypowiedź była żenująca, ale jakoś nic lepszego w tym momencie nie przychodziło jej do głowy. Mimo tego, że wyobrażała sobie to spotkanie wiele razy, widać nie dała rady się na to przygotować. Zresztą, teraz to już nie miało dla niej znaczenia. Chciała go zobaczyć, upewnić się, że wszystko było w porządku i będzie mogła się ulotnić.
- Dobrze wyglądasz - nie ma się co dziwić, pewnie był odpicowany, w garniaczku, pod krawatem, nie pogadasz.


Halucynacja Lory zbliżyła się do Willa, który wpatrywał się w nią jak idiota. Naprawdę, czy aż tak się już wstawił, czy ktoś dosypał czegoś do kieliszków? Takie zwidy nie były na porządku dziennym nawet na Manhattanie. Tak, to musiało być coś z alkoholem, w końcu ludzie tak po prostu nie zaczynają widzieć swoich byłych dziewczyn, które w tym momencie przebywają gdzieś na końcu świata. W tym momencie jednak Lorocynacja przemówiła (tak, Will, piękny neologizm, jestem z ciebie dumna) i William zdał sobie sprawę, że jakkolwiek ich spotkanie było surrealistyczne, tak raczej nie wyobraził go sobie w głowie.
- Cześć - odparł automatycznie, czując się jak we śnie. Nigdy nie spodziewał się, że Lora wróci tak po prostu, bez uprzedzenia i to w samym środku wieczorku wyborczego jego ojca. Jeśli Will miał być szczery, czasem myślał, że w ogóle nie wróci.
- Ty też nie wyglądasz najgorzej - powiedział z pewną dozą rozmarzenia, spoglądając na nią jeszcze raz.
- Czego chcesz? - zreflektował się po chwili, jednak jego słowa wypadły bardziej miękko niż zamierzał. Powinien być zły, w końcu zostawiła go bez słowa i zasługiwała na to, ale podświadomie chyba bał się, że ją spłoszy i że znowu zniknie.


Lora nie była dumna ze swojego zniknięcia. Nie zrobiła tego, żeby dać mu w kość, pozbyć się go, czy też brzydko mówiąc wychujać. No, ale skąd biedny William miał o tym wiedzieć, skoro Lora o niczym mu nie powiedziała? Wolała nie ryzykować, bo wtedy pewnie chciałby ją powstrzymać i jeszcze wpędził sam siebie do grobu. A naprawdę ostatnim czego potrzebowała to widzieć ukochaną osobę sześć stóp pod ziemią. Podejrzewam, że na co dzień miała już aż za dużo trupów, nie chciała by i on dołączył do kolekcji. No, ale przez wujaszka musiała wybrać najtrudniejszą z dróg i tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu, skazując samą siebie na jego pogardę. Bywa. Grunt, że był żywy. Czasami Lorena zastanawiała się czy w ogóle dobrze zrobiła wdając się z nim w głębsze relacje. To nie tak, że żałowała, broń Boże, ale... Po prostu, przez wzgląd na mafijność jej rodziny, to po prostu nie mogło się udać. A jednak, trochę wbrew wszystkiemu, Lorena czuła silną potrzebę zjawienia się na tym cholernie nudnym spędzie tylko po to, by wreszcie po tylu latach móc zobaczyć go na żywo.
- Niczego - odparła, jakby automatycznie, chociaż gdzieś w głębi zdawała sobie sprawę, że to kłamstwo. Chciała wrócić do tego wszystkiego, co było przed jej wyjazdem, ale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. Już nie tylko z tego względu, że Will musiał jej nienawidzić i nie chciał jej znać, ale że znów ściągnęłaby na nich uwagę jej rodzinki i tym razem to mogłoby się skończyć tragicznie. W tej sytuacji, wolała trzymać się z daleka, dla jego własnego dobra.
- Wróciłam do miasta, chciałam zobaczyć co się aktualnie dzieje - skłamała gładko. Dzięki przynależności do mafii to miała akurat wyćwiczone. Choć przy Willu trudno jej przychodziło kłamanie.


William, naturalnie, nie znał powodu wyjazdu Lory, więc męczyło go to przez ostatnie trzy lata, kiedy to ciągle o tym myślał i wymyślał najróżniejsze scenariusze odnośnie tego, co mogło ją do tego skłonić. Najgorsze było chyba to, że zniknęła w tym samym czasie, co jej przyjaciel Gavin Sinclair i wkrótce pół NYC plotkowało o tym, że pewnie uciekli razem i ohajtali się w Vegas. To, że Lora zostawiła go bez słowa, było ciężkie do udźwignięcia dla Willa, ale jeszcze gorsza była świadomość, że mogła to zrobić dla innego faceta.
- Ubrałaś się trochę za ładnie, by chcieć niczego - powiedział. Przez chwilę miał nadzieję, że zjawiła się tutaj dla niego, w końcu musiała wiedzieć, że tutaj będzie.
- Ach tak - odparł tylko. Zawsze miał problemy z tym, żeby poznać, kiedy Lora kłamie. Nigdy nie można było po niej niczego poznać, chyba że sama zdecydowała się zdradzić. Will musiał ją sprowokować w inny sposób. - Skoro tak, to z parkietu jest doskonały widok. Zatańcz ze mną - powiedział i nie czekając na jej odpowiedź, pociągnął ją na parkiet.


Nie tylko Willa męczył jej wyjazd, ale i samą Lorę. Miała oczywiście o tyle lepiej, że to ona była tą, co wyjechała. Ale i tak nie było jej łatwo tak po prostu spakować walizki i wyjechać na inny kontynent, pogodzić się ze stratą najważniejszej osoby w życiu. Wilokrotnie zastanawiała się czy nie powinna do niego zadzwonić, jakoś się wytłumaczyć, ale bała się, że Will zrobi coś głupiego i tylko napyta sobie w ten sposób biedy. Wolała żeby ją nienawidził, ale był żywy. Coś za coś, you can't always get what you want.
- Uznam to za komplement - odparła, nie wdając się jednak w dalszą dyskusję. Czuła się miło zaskoczona, że nie zaczął od wrzeszczenia na nią i jak na razie nie zdawał się nawet być zbyt przejętym tym, że ni z gruchy ni z pietruchy zjawiła się po trzech latach nieobecności na imprezie jego ojca. Czyżby ruszył dalej i miał ją już w dupie? Lora poczuła ukłucie w okolicy serca na samą myśl, że tak faktycznie mogło być. Minęły w końcu trzy lata, a to, że ona nie zwracała uwagi na innych facetów nie oznaczało, że on powstrzymywał się od kontaktów z innymi babami. W końcu to ona wyjechała bez słowa...
- Nie wiem czy to do... - jednak zanim zdążyła dokończyć została już przez niego wyciągnięta na środek parkietu. Zastanawiała się w co on pogrywał, ale nie śmiała pytać o to na głos. Cieszyła się z tego, że znów mogła być tak blisko niego, nawet, jeżeli było to tylko parę chwil.
- Nie wyjechałeś - to nie było pytanie, a stwierdzenie. I może całkiem głupie z jej strony, bo wcześniej mieli wyjechać razem, ale minęły już trzy lata i jeśli faktycznie chciał to zrobić, to dlaczego dalej tutaj tkwił. - Sądziłam, że do tej pory będziesz już daleko stąd - dodała, ale cieszyła się, że jednak został, bo mogła się z nim wreszcie zobaczyć. To nie to samo co fotki i informacje, które przekazywał jej informator, któremu pewnie kazała go incognito śledzić.


Tak to już bywa, że lepiej ma zostawiający, niż zostawiany, chociaż trzeba przyzwać, że dla żadnej ze stron nie była to łatwa sytuacja. Gdyby Will wiedział, pewnie by zrozumiał, chociaż założę się, że szukałby jakiegoś sposobu, żeby nadal być z Lorą i mogłoby się to źle skończyć dla nich obojga.
Will nie wiedział, co robi. Każdy normalny facet raczej by się wkurzył, zamiast stać ze swoją byłą, która na dodatek go porzuciła bez słowa, i ucinać sobie pogawędki, ale nie mógł tak po prostu zrobić jej awantury. Może dlatego, że poczuł nadzieję, myślał przecież, że nigdy nie wróci, a tymczasem wróciła i to w miejsce, gdzie wiedziała, że na pewno go spotka. Po części myślał, że jeśli zatańczą jak kiedyś, Lora czymś się zdradzi i potwierdzi jego przypuszczenia, a po części wiedział, że jego ojciec lada chwila ich zauważy, a było mniejsze prawdopodobieństwo, że zrobi im scenę, kiedy będą razem na parkiecie.
- Nie – przyznał po prostu. – Wolałabyś, żebym poszedł w Twoje ślady? Wyjechał daleko, żeby nikt o mnie nie słyszał? Pewnie wtedy łatwiej byłoby Ci wrócić, nie musiałabyś mnie oglądać – powiedział i zaśmiał się gorzko. – Czy to o to chodziło, pozbyć się faceta, a zachować rodzinne miasto? – spytał, przedstawiając jej jedną ze swoich wielu hipotez. Chciał, żeby zaprzeczyła i jednocześnie się bał, że tego nie zrobi.


Gdyby istniało lepsze rozwiązanie, Lorena z pewnością by z niego skorzystała. Ale jej wyjazd bez słowa pożegnania był jedyną słuszną opcją. Owszem, zraniła tym nie tylko jego, ale i siebie i miała ogromne poczucie winy, ale chociaż Creighton-Stuart nadal żył. W przeciwnym wypadku nie wiadomo do czego wujaszek Castellano byłby gotów się posunąć, a wiadomo, że mafia może wiele. Niestety, tutaj czegokolwiek by nie zdecydowała, wybór był zły.
- Nie uważasz, że gdybym chciała się Ciebie pozbyć znalazłabym bardziej... stanowczy sposób? - zasugerowała. Nie musiała chyba mówić tutaj na głos, że bronią posługiwała się rewelacyjnie i gdyby faktycznie miała go dość i chciała by zniknął, już trzy lata temu pływałby z rybkami. A tymczasem nadal tutaj był.
- Po prostu kiedyś bardzo chciałeś się stąd wynieść i sądziłam, że mimo wszystko to zrobisz - powiedziała nieco ciszej. Nie chciała się przyznać, że gdzieś tam w głębi trochę jej ulżyło, że bez niej nie wyjechał, że może nie ruszył dalej, mimo tego, że parę lat minęło. Chociaż zdawała sobie sprawę, że to wszystko pobożne nadzieje i nawet, jeżeli byłaby dla nich jeszcze szansa, to jej rodzina prędzej czy później znów wszystko by zepsuła. Lorena widocznie z przynależności do mafii była skazana na wieczną samotność. Bo jeśli nie Will, to nikt inny.



Niestety, tutaj nie było dobrych rozwiązań, zawsze ktoś zostałby zraniony, w ten czy inny sposób. Z braku lepszego pocieszenia, wyjazd Loreny zapobiegł chociaż urazom fizycznym i innym kontuzjom. Will powinien pewnie być jej wdzięczny, bo dzięki niej uniknął betonowych bucików i bliskiego spotkania trzeciego stopnia z rzeką.
- O, tak - zaśmiał się krótko, chwytając aluzję w jej słowach. Lorena nigdy nie udawała, że była bezbronną dziewczyną i Will doskonale zdawał sobie sprawę, z jakiej rodziny pochodziła. - I pewnie bardzo skuteczny, do tego stopnia, że nikt by mnie nie znalazł, w to nie wątpię.
- Nie mam już powodu - stwierdził tylko, nie zagłębiając się w temat. Liczył na to, że Lora także wyłapie prawdziwe znaczenie jego słów. Prawdą było to, że bez niej wyjazd nie miał sensu. Gdyby wyjechał, skazałby się na samotność, a tutaj przynajmniej miał rodzinę. - Właściwie nie mam już powodu do niczego - dodał cicho, jakby wbrew sobie. Nie, nie powinien się w to zagłębiać, nie było sensu. Żeby zmienić nastrój, obrócił Lorenę w tańcu, po czym przyciągnął bliżej do siebie.
- A ty? - spytał, patrząc jej w oczy. - Jakie masz powody? Jakie kiedykolwiek miałaś powody?
Oczywiście, wciąż chciał się dowiedzieć wszystkiego. Dlaczego wyjechała, dlaczego wróciła. Chciał zrozumieć.


Tego właśnie Lorena starała się uniknąć. Wiedziała, że jeśli wyjedzie i odetnie się od Willa, to wujaszek zostawi go w spokoju. Niestety to, że oboje cierpieli też psychicznie było mniej ważne. No bo jednak śmierci nie daliby rady odkręcić.
- A jednak tu jesteś - to był w jej wydaniu swego rodzaju sposób na powiedzenie, że jej zależy. Może nie wprost, może nie dosłownie i Will mógł tego nawet nie wyłapać, no ale... Oczywiście, Lora wyłapała i było jej źle z tym, że to wszystko było jej winą. Ale nawet teraz nie mogła powiedzieć mu prawdy, w obawie, że wujaszek jednak postanowi powrócić do swoich gróźb. Jej uczucie do Willa nie było dla niego bezpieczne, więc wolała się z tym nie afiszować, jakkolwiek trudne to dla niej było.
- Chciałam wyjechać i to zrobiłam - odpowiedziała, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco i neutralnie. - Nie doszukuj się tutaj głębszych znaczeń - skłamała gładko, może trochę ostro, ale chciała uciąć ten temat, bo stąpali po cienkim lodzie. Potrzebowała jak najszybciej się stamtąd wyrwać, bo bała się, że jak jeszcze dłużej potrzyma ją w swoich ramionach i popatrzy na nią tymi swoimi oczami, zdradzi mu wszystko, co tylko będzie chciał wiedzieć. To się mogło źle skończyć. Na szczęście przerwało im wyjście na scenę jego ojca, który zaczął coś tam mówić do mikrofonu, a przy nim stał jeden z organizatorów imprezy.
- Pewnie powinieneś tam iść - dodała ciszej, zupełnie wbrew sobie. Zanim jednak zdążyli powiedzieć coś więcej na sali rozległ się głośny krzyk. Lorena obróciła głowę w stronę sceny i zaniemówiła, zasłaniając sobie usta dłonią. Za sceną, na odsłoniętej kotarze, gdzie znajdował się jakiś schemat, czy whatever, był trup. Najprawdziwszy, zakrwawiony trup.
- O cholera... - wymruczała pod nosem, bo choć widok trupów nie był dla niej nowością i jakoś specjalnie jej nie wzruszał, dziwnym było, że ktoś odważył się zabić (czy może podrzucić zwłoki?) na imprezce w biały dzień, w dodatku z taką ilością ważniaków! Rozejrzała się szybko, chcąc upewnić się, czy jest tam ktoś z jej rodziny, choć była świadoma, że oni aż za dobrze się kryją.
Powrót do góry Go down
https://vicious-circle.forumpolish.com
 
William & Lorena #1
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» William & Lorena #2
» William/Lorena - Willena
» Lorena
» William
» William

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Vicious circle :: Do przeniesienia :: Gry-
Skocz do: