IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Ginevra & Vincent #2

Go down 
AutorWiadomość
Admin
Admin
Admin


Liczba postów : 670
Join date : 24/06/2019

Ginevra & Vincent #2 Empty
PisanieTemat: Ginevra & Vincent #2   Ginevra & Vincent #2 Icon_minitimePią Cze 28, 2019 4:39 am

Vincent cieszył się zasłużonym wolnym po ciężkim dyżurze. Ostatnio miał niewiele czasu dla siebie, bo w szpitalu wiecznie dzialo się coś, co wymagało jego obecności. Teraz jednak nadszedł dzień, żeby wreszcie to nadrobić. Vincent obwarował się w swoim mieszkaniu z pokaźną kolekcją filmów na laptopie i równie pokaźną stertą żarcia na zamówienie. Good thinking, Vin, po co rozpraszać się gotowaniem, kiedy można postawić na gotową opcję? Tak zaopatrzony, Vincent rozsiadł się na kanapie w salonie i odpalił pierwszy film. Nie dotarł jednak dalej niż do napisów początkowych, kiedy w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Chcąc nie chcąc, Rosenberg pofatygował się do drzwi, żeby zobaczyć kto to.


To miał być zwyczajny dzień. Jak zawsze Ginevra miała iść do pracy, potem pewnie zbłądzić gdzieś do kawiarni, albo do hotelu odwiedzić Castellanów i brata. Nie spodziewała się, że wszystko obierze tak drastyczny obrót. Chyba powinna się jednak liczyć z tym, że bratając się z mafią, można nabawić się wrogów. I mimo niewielkiego zaangażowania w mafijną działalność trafić gdzieś pomiędzy mafijne porachunki i oberwać kulkę. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie wiedziała w którym momencie do tego doszło.
Miała szczęście, że koleś spudłował i oberwała w ramię, ale i tak cholernie ją bolało. Gdy już Castellanowie poradzili sobie z napastnikiem, ich uwaga zebrała się na cierpiącej Gin. Oczywistym było, że zawiezienie jej do szpitala nie wchodziło w grę - lekarze zadawaliby za dużo pytań i wezwali policję, a skupianie uwagi na mafii nie było wskazane. No, ale nie była to taka błaha sprawa, a że żadne z nich nie znało się na medycynie... Gin kazała zawieźć się do Vincenta. Zdawała sobie sprawę, że to ryzykowne posunięcie, że ledwo się znali, ale zawsze warto było spróbować. Podrzucili ją pod adres, który im podała i tak jak im kazała - odjechali, a Gin, trzymając się za ramię, nacisnęła mocno na dzwonek, po czym oparła się o framugę drzwi. Straciła już trochę krwi i robiło jej się słabo, ale liczyła, że Vincent jednak będzie w domu i nie stała tam na darmo.
- Cześć - rzuciła, ściskając dłoń na ręce w miejscu rany. Podejrzewam, że krew zdążyła już przesiąknąć przez materiał ubrania, jakie na siebie narzuciła. - Pomożesz mi? - spytała, uśmiechając się blado. Cholernie ją bolało, z każdą chwilą upływała z niego krew i jakoś słabo się czuła.


Vincent zerknął przez wizjer i aż pokręcił głową z niedowierzaniem, widząc, kto był jego niespodziewanym gościem. Otworzył jednak drzwi mieszkania, ciekawy, co też tutaj sprowadzało Ginevrę Rinaldi.
- Cześć – odparł na powitanie. – Skąd w ogóle wiesz, gdzie mieszkam? – spytał bez zbędnych wstępów. Ach ten Vincent, od razu do rzeczy. Pytanie, które padło z ust Gin skłoniło go jednak do uważniejszego przyjrzenia się dziewczynie. Momentalnie zauważył jej zakrwawione ubranie i sposób w jaki ściskała swoją rękę.
- Wchodź do środka – rzucił szybko, przepuszczając ją w progu. Dał jej do zrozumienia, żeby poszła za nim i po chwili oboje znaleźli się w salonie.
- Usiądź wygodnie – powiedział, wskazując na kanapę. Gdy Gin spełniła jego polecenie, usiadł obok niej i delikatnie podwinął rękaw, żeby obejrzeć ranę. Zaklął pod nosem, widząc ranę postrzałową. Kula najwyraźniej wciąż tkwiła w środku. Po zakończeniu oględzin rany Vincent przeniósł spojrzenie na Gin.
- Mam dwie wiadomości – dobrą i złą. Którą chcesz usłyszeć najpierw?


Niestety Gin znalazła się tego dnia w nieodpowiednim miejscu i czasie i skończyło się to dla niej niezbyt przyjemnie. Choć, zawsze mogło być gorzej. Mogła oberwać kulkę w serce albo w łeb. Dla niej i jej rodziny gorzej, ale chociaż Vincent nie musiałby jej składać...
- Pielęgniarki plotkują - skłamała na miejscu. Bo co mu niby miała powiedzieć? Że ma 'swoje źródła'? Jeszcze wziąłby ją za większą stalkerkę i kriperkę, niż ta, za którą ma ją pewnie teraz. Dobrze jednak, że jej słaba kondycja i krwawiąca rana zaalarmowała go na tyle, by nie zadawał dalszych pytań, trzymając jej w progu mieszkania. Ostatnim, czego teraz potrzebowała to uwaga jego sąsiadów.
Nie miała siły dyskutować, ani nawet rzucić jakiejkolwiek dwuznacznej uwagi, zamiast tego spełniła jego polecenia i grzecznie usiadła na kanapie. Cholernie bolała ją ręka, ale była dzielna i starała się jak mogła, by nie krzyczeć na całe osiedle.
-To jest jakaś dobra? Wal... - rzuciła, siląc się na uśmiech, choć w obecnym stanie wyszło jej raczej słabo. - Nie wiedziałam... czy mogę ją wyjąć - powiedziała po chwili, przymykając lekko oczy, bo już ledwo wytrzymywała ten ból. Słyszała gdzieś, że jak nóż tkwi w ranie, to hamuje ulatywanie krwi i że nie powinno się go wyciągać. Nie wiedziała jak sprawa ma się z kulami postrzałowymi, więc pozostawiła decyzję lekarzowi.


Myślę, że i dla Vincenta byłoby gorzej, gdyby Gin oberwała kulką w jakieś gorsze miejsce. Sam jeszcze się tego nie spodziewał, ale jak obie wiemy, wkrótce zacznie doceniać Gin i jej specyficzny sposób bycia.
- Ach, pielęgniarki plotkują… - odparł, kiwając głową z udawanym zrozumieniem. Nie kupował jednak bajeczki Gin. Może ktoś głupi i naiwny by w to uwierzył, ale Vincent do takich osób nie należał. Póki co jednak nie drążył tematu, bo musiał się zająć raną dziewczyny. Zostawił pannę Rinaldi w salonie, a sam ruszył w głąb mieszkania po swój zestaw narzędzi chirurgicznych.
- Masz szczęście, że zboczenie zawodowe każe mi trzymać w domu awaryjny zestaw – powiedział, kiedy już wrócił do salonu. Wyjął z lekarskiej torby co potrzeba i pochylił się nad raną, żeby jeszcze raz ją obejrzeć.
- Dobrze, że jej nie ruszałaś. Gdybyś ją wyjęła, mogłabyś się wykrwawić, zanim byś tutaj dotarła – poinformował ją, chociaż wiedział, że Gin na pewno zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. - Dobra wiadomość jest taka, że kula nie jest głęboko, nie naruszyła kości ani ścięgien, więc będę mógł to załatać na miejscu i kiedy rana się zagoi, ręka będzie jak nowa – wyjaśnił po chwili. – Zła jest taka, że będziesz musiała mi dokładnie opowiedzieć, co też ta kula robi w Twojej ręce – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Doskonale wiedział, że musiało chodzić o coś nielegalnego. W przeciwnym razie Gin wezwałaby karetkę albo sama pojechała do szpitala, a nie szukała pokątnie pomocy w mieszkaniu niedawno poznanego lekarza.


- Kłóciły się o to która z nich zostanie panią doktorową - dodała. I dobrze, że Vin tego nie kupił, bo Gin raczej nie poleciałaby na mało rozgarniętego faceta. Byłoby strasznie słabo, gdyby wierzył w tak marne bajeczki. Zazwyczaj Gin była bardziej przekonywująca, jednak można jej to chyba wybaczyć ze względu na jej obecny stan.
- A jednak seriale do czegoś się przydają - odparła, siląc się na uśmiech. A niektórzy twierdzą, że telewizja to tylko strata czasu. Nie, żeby Gin miała na takie przyjemności dużo czasu, ale zdarzało jej się coś obejrzeć. Lepsze to, niż marny film, albo żenujące programy pseudorozrywkowe.
- Czeka aż doktor z fajnym tyłkiem ją uwolni - rzuciła, bardzo w swoim stylu. Nie ma to jak flirt podczas domowego zabiegu usuwania kuli postrzałowej z ramienia. That's so Gin, I just can't. - Masz w tej swojej apteczce jakieś prochy przeciwbólowe? - spytała, przez lekko zaciśnięte zęby. Kula dalej w ramieniu, więc niestety ból nie ustawał. I pewnie jeszcze jakiś czas będzie ją męczył.


- Niech zgadnę, wygra ta, która jako pierwsza wpakuje mi się do domu? - spytał z rozbawieniem, słysząc jak Gin kontynuuje swoją bajeczkę. Oboje wiedzieli, że nie dał się nabrać, ale zabawnie było toczyć tę grę. Może dzięki temu powaga sytuacji tak bardzo ich nie przytłaczała. - Jak rozumiem, skoro tu jesteś, to też bierzesz udział w tym konkursie? - spróbował ją podpuścić. Nie tylko ona mogła sobie pogrywać z ludźmi.
- Jak widać mają swoje plusy - odparł. Kiedy się dużo czyta, bądź ogląda zawsze coś tam zostaje w podświadomości i czasem taka wiedza wraca do człowieka w razie potrzeby. W końcu zawsze może się wydarzyć coś niespodziewanego.
- Dobra, dobra, nie myśl sobie, że rzucisz jednym komplementem i o wszystkim zapomnę. Nie jestem taki łatwy - odparł, z trudem starając się zachować powagę. Musiał pozostać skupiony, żeby usunąć kulę. - Na taki ból najlepiej będzie podać coś dożylnie - poinformował ją i zacząć przeglądać zawartość swojej torby w poszukiwaniu odpowiedniego specyfiku. Wreszcie znalazł co trzeba, napełnił strzykawkę i zaaplikował wszystko prosto w zdrowe ramię Gin. Odczekali chwilę, aż lek zaczął działać. - Mam nadzieję, że już lepiej - powiedzial, obrzucając ją badawczym spojrzeniem. Nie było dłużej powodu, by zwlekać,czas rozprawić się z kulą. Vincent sięgnął po specjalne szczypce. Podniósł je i pokazał Gin, sugerując co zamierza zrobić. - Gotowa? - spytał, czekając na potwierdzenie.


- Ja jestem... poza konkurencją - rany postrzałowe liczą się chyba jako wyższe okoliczności, wymagające nawiedzenia nowo poznanego lekarza w domu? Zresztą, tamte tępe pielęgniareczki i tak nie miałyby z nią szans. Gdyby oczywiście wszystko to, co ściemniła na miejscu Gin było prawdą...
- A wspominałam już, że masz ładny uśmiech? - spróbowała. No bo jeden komplement to było za mało, więc może z dwoma się jej uda? Cóż, chociaż próbowała. - Skoro tak mówisz, ty tu jesteś lekarzem - rzuciła, bez wahania wyciągając w jego kierunku drugą rękę. Może i nawet lepiej, że podał jej przeciwbólowe dożylnie, bo raz, że szybciej, a dwa, że z pewnością były to mocniejsze środki niż jakiś tam ibuprom.
- Bywało lepiej, ale ujdzie - na przykład wtedy, kiedy nie miała kuli utkwionej w ręce... - Wyciągaj, nie rozmyślę się - rzuciła, siląc się na bycie zabawną. Nie, żeby miała jakiś wybór, przecież nie mogła się teraz wycofać. Ani żyć z kulą w ręce...


- No tak, w końcu wątpię, że sama się postrzeliłaś tylko po to, żeby znaleźć sobie męża. Chociaż mogę się założyć, że gdyby była pewność, że to zadziała, to znalazłoby się kilka takich, które by tego spróbowały – stwierdził z rozbawieniem. Mało to było desperatek w obecnych czasach?
- Sprytna z Ciebie osóbka – odparł, doskonale wiedząc, co Gin próbowała osiągnąć.
Dobrze, że pacjentka była chętna do współpracy, dzięki temu wszystko przebiegło sprawnie. Do tej pory nie straciła też przytomności z powodu upływu krwi, co mogło oznaczać, że żadna żyła, czy tętnica nie została poważnie uszkodzona. Wszystko jednak ostatecznie okaże się po wyjęciu kuli.
- Uwaga – rzucił jeszcze tytułem ostrzeżenia, po czym zdecydowanym ruchem sięgnął szczypcami do rany i po chwili wyciągnął kulę. Na szczęście nigdzie się nie zakleszczyła, więc obyło się bez komplikacji.
- No i prawie po wszystkim – oznajmił, pokazując Gin zakrwawioną kulę. – Zapytałbym, czy chcesz na pamiątkę, ale to raczej niestosowny żarcik.
Odłożył szczypce na stolik i sięgnął po igłę i nici chirurgiczne.
- Jeszcze szycie i będziesz jak nowa – zapowiedział i zabrał się do zakładania szwów.


- Ja nie, ale sporo jest wariatek, które pewnie by się na to zdobyły. W dzisiejszych czasach faceci z dobrą pracą mają przesrane - nie, żeby im jakoś specjalnie współczuła, ale taka prawda. Wiele by można mówić, że faceci to świnie, ale prawda jest taka, że na świecie jest dużo stukniętych, creepy lasek. Vincent będzie miał szczęście jeśli na żadną nie trafi.
- Wszyscy mi to mówią, więc coś w tym musi być - nawet przeszywający ból ręki nie odbierał jej wrodzonej skromności.
Całe szczęście, sam proces wyjęcia kuli trwał bardzo krótko, a dzięki profesjonalizmowi Vincenta i jego lekom, Gin praktycznie niczego nie poczuła. - Na pamiątkę pewnie zostanie blizna po szyciu, więc dzięki, ale nie dzięki - rzuciła w odpowiedzi. - Wierzę na słowo - i dzielnie, bez słowa zniosła szycie. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, z racji tego, że rana nie była głęboka.
- Mój bohaterze! Pięknie zszyte, widać, że masz wprawę - przyznała z uznaniem, przyglądając się zranionej ręce. - Ile się należy? Nie mam przy sobie portfela, ale podeślę Ci na konto - w końcu przyjął ją poza godzinami pracy we własnym domu, należała mu się jakaś zapłata.


- Co racja, to racja. Pewnie mają zły bilans hormonów i rzuca im się na mózg – zaufajmy Vincentowi, lekarzem jest, wie co mówi. Nawet dla ludzkiej głupoty zazwyczaj dawało się znaleźć jakieś medyczne wyjaśnienie.
- Widzę, że skromność to kolejna Twoja zaleta – skomentował, uśmiechając się, bo oczywiście nie umknęło to jego uwadze. Cóż, gdyby Gin nie była taka z siebie zadowolona, nie byłaby tą samą Gin.
- Będzie prawie niewidoczna, zaufaj moim zdolnościom – tak Vincent też był bardzo skromny. Jak widać, w tym do siebie pasowali.
Vincent wreszcie zdołał wszystko ładnie załatać i ręka panny Rinaldi była pięknie zszywa, zaopatrzona i zabandażowana. Chciałoby się rzec – pełen serwis!
- Daj spokój, nie musisz mi płacić – odparł, słysząc to. Tak, odezwało się w nim powołanie, przysięga Hipokratesa, te sprawy. Gdyby przyszła do niego z jakąś fanaberią, pewnie inaczej by ją potraktował, ale tutaj sprawa była poważna, bo taka tkwiąca kula mogła spowodować zakażenie i doprowadzić nawet do śmierci. – Zamiast tego, lepiej powiedz mi, jak to się stało, że w ogóle potrzebowałaś mojej pomocy.


- Kolejna? Chętnie posłucham o innych, które zauważyłeś - była bardzo ciekawa, co też dostrzegł, co rzuciło mu się w oczy. Zawsze miło usłyszeć komplement, zwłaszcza od kogoś, kto mało cię zna. Taki nie ma powodu by kłamać, albo podkolorować rzeczywistość, aby coś zyskać, lub wręcz przeciwnie, kłamać, bo kogoś nie lubi.
- Chyba nie mam innego wyboru - skoro już i tak oddała swój los w jego ręce. Była wdzięczna, że faktycznie się nią zajął, a nie zawiadomił najpierw policji. W końcu, Ginevra przyszła do niego z raną postrzałową, a takie wypadki raczej się zgłasza. Doceniała jego dyskrecję i miała nadzieję, że to nie tylko chwilowy szok, spowodowany jej nagłym najściem.
- Nie muszę płacić, to może preferujesz inne formy zapłaty? - rzuciła dość bezpośrednio, puszczając do niego oko. Po prawdzie, mówiła to półżartem, półserio, bo choć dziwką nie była i nie "płaciła" nikomu w ten sposób, Vincent wpadł jej w oko i z pewnością by nim nie pogardziła. Zdecydowała się jednak na tak odważne wtrącenie z innego powodu, miała bowiem nadzieję, że skierowanie rozmowy na inny tor, trochę zbije go z tropu i przestanie drążyć temat jej postrzelenia.
- Słuchaj, mógłbyś przynieść mi coś do picia? Strasznie zaschło mi w gardle - zmyśliła na miejscu. To była tylko wymówka, by pozbyć się Vincenta z salonu i móc się ulotnić.


- Hmm, pomyślmy… Chociażby to, że zdajesz się doskonale wiedzieć, czego chcesz i niczego się nie boisz – odparł, bo to jako pierwsze przyszło mu do głowy. W końcu nie każdy ot tak sobie wpakowałby się z kulą w ramieniu do mieszkania ledwo znanego lekarza. Pomijając jednak ten dosyć radykalny przykład, także poprzednie spotkania z Gin wywarły na Vincencie podobne wrażenie. Oczywiście miał na jej temat i więcej obserwacji, ale póki co nie chciał się ze wszystkim zdradzać.
- Sama to przyznajesz – stwierdził. Pochylił się nad zaopatrzoną już raną, żeby ostatecznie sprawdzić, czy wszystko było jak należy. Oględziny wypadły pomyślnie, co oznaczało, że zabieg skończony.
- Inne formy zapłaty? Zależy, co masz na myśli...– spytał rozbawiony, unosząc brew. Oczywiście domyślił się, co miała na myśli, ale zabawnie było trochę pociągnąć ją za język. Zorientował się, że próbuje uniknąć tematu postrzału, ale miał nadzieję, że jeśli rozmowa się rozkręcić, w końcu o wszystkim mu opowie.
- Pewnie, zaraz coś ogarnę – odpowiedział, kiedy go o to poprosiła. W końcu miała dzisiaj dzień pełen wrażeń. Poza tym, powinna odzyskać siły, więc przydałoby się jej coś do jedzenia i picia. Vincent ruszył do kuchni, żeby coś przygotować.


- Coś w tym pewnie jest - skoro nawet prawie-nieznajomy to dostrzegł, to chyba musiało być prawdą. Zresztą, Gin wcale nie zamierzała zaprzeczać. Może z tą nieustraszonością trochę przesadził, ale faktem było, że strach nigdy nie był dla niej przeszkodą.
- No wiesz, moglibyśmy na przykład wspólnie poćwiczyć - rzuciła, bez większego skrępowania. Oj, już oboje chyba wiedzieli jakiego rodzaju ćwiczenia miała tu na myśli. Z drugiej strony, uczyła samoobrony, więc zawsze mogła faktycznie nauczyć go paru przydatnych trików. To, że był facetem nie oznaczało wcale, że musiał umieć się obronić. No, ale to była Gin, więc wiadomo, że chodziło jej raczej o tą pierwszą czynność.
- Dzięki - uśmiechnęła się lekko w jego kierunku. Niby trochę głupio było jej go zostawiać, bo tak się postarał, pomógł jej, a w dodatku wreszcie załapali kontakt, ale nie miała innego wyjścia. Dobro mafii, która była dla niej przecież jak rodzina, było niestety ważniejsze. Tak więc gdy tylko Vincent zniknął w kuchni, Gin najciszej jak potrafiła przemknęła do drzwi, a tuż po tym opuściła jego dom.

/zt
Powrót do góry Go down
https://vicious-circle.forumpolish.com
 
Ginevra & Vincent #2
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Ginevra
» Ginevra & Vincent #1
» Ginevra / Vincent - Gincent

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Vicious circle :: Do przeniesienia :: Gry-
Skocz do: